Bardzo mnie poruszyła ta historia. Nie dlatego, że Jezus może odezwał się do tej kobiety w niezbyt miły sposób, ale dlatego, że przy tej rozmowie dokonało się więcej niż tylko uwolnienie jej córki od ducha nieczystego. Zobacz czy nie odnajdziesz się w tej historii…
Ewangelia
„Zaraz bowiem usłyszała o Nim kobieta, której córeczka była opętana przez ducha nieczystego. Przyszła, padła Mu do nóg, a była to poganka, Syrofenicjanka z pochodzenia, i prosiła Go, żeby złego ducha wyrzucił z jej córki. I powiedział do niej Jezus: «Pozwól wpierw nasycić się dzieciom, bo niedobrze jest zabierać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom». Ona Mu odparła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jedzą okruszyny po dzieciach».” /Mk 7, 25-29/
Miłość rodzicielska
Chyba naturalną rzeczą jest troska rodziców o swoje dzieci i chociaż czasem słyszymy o jakiejś patologicznej sytuacji, to jest to zdecydowanie sporadyczne i wbrew naturze człowieka. Ja sam tego doświadczam w moim ojcostwie duchowym. Rodzice bowiem mają w sobie naturalną potrzebę ochrony swoich dzieci i zapewnienia im poczucia bezpieczeństwa. Czasem jednak to się przeradza wręcz w chorobliwą troskę i takie swoiste ślepe „zapatrzenie się” w nie. Wystarczy posłuchać niektórych mam, które spotykają się ze swoimi koleżankami i „chwalą się” swoimi pociechami. I jedna próbuje przegadać drugą w tym, czyje dziecko jest najlepsze. Rodzice potrafią być tak zaślepieni „fajnością” swoich dzieci, że wypierają ich wady i problemy.
„Oczko w głowie”
W podobnej sytuacji mogła być ta syrofenicjańska mama, która przyszła do Jezusa prosić Go o uwolnienie swojej córki od złego ducha. Córka pewnie była „oczkiem w jej głowie”, dlatego tak uporczywie szukała dla niej pomocy. Jezus, porównując jej córkę do szczeniąt, chce sprawdzić na ile ta kobieta jest „zniewolona” relacją do córki. Przecież niejedna matka, słysząc takie zdanie o swoim ukochanym dziecku, obraziłaby się i odeszła, obrzucając Jezusa stosownymi, albo niestosownymi „epitetami”. Kobieta jednak pokazuje, że ma pewien dystans do swojej córki, że zna to, co jest w niej „słabe” i nie zaprzecza temu. Pokornie prosi Jezusa o łaskę uwolnienia do tego, co w niej słabe. W wypowiedzi Jezusa znajduje „światełko w tunelu” i odwołuje się do tego, szuka każdej możliwości, aby pomóc córce.
Czy jesteś wolny/a?
Warto dziś sobie pomyśleć, czy jako mama, czy tata, nie jestem zniewolony myśleniem o moich dzieciach. I nie chodzi mi o taką naturalną troskę i miłość, ale o zaślepienie ich wspaniałością, która nie pozwala widzieć ich w prawdzie, także z ich słabościami. Taka wolność jest wcale taka łatwa, dlatego, że granica między zniewoleniem a wolnością jest bardzo cienka i trudno zauważalna. Poza tym trudno czasem przyznać się rodzicom, że ich dzieci mają jakieś słabości czy problemy, ponieważ boją się przyznać, że być może popełnili jakieś błędy w wychowaniu. Dlatego, choć to w jakimś sensie może być trudne, warto się dziś przejrzeć w tej Ewangelii i zobaczyć, czy nie mamy z tym problemu.
A ja chyba właśnie jestem zbyt krytyczna w stosunku do swoich dzieci, a czasem niekonsekwentna (co gorsza), ale cały czas się uczę być matką, bo przeciez to cały proces, nikt się nie urodzil rodzicem, dobrze jak ma się dobre wzorce. Ja zawsze proszę Pana Boga, by dał mi siłę, mądrość i cierpliwość…no właśnie, bo czasem miłość jest ślepa.
Dzieci to błogosławieństwo. I mam taką myśl, że w tym wypadku dzieci to błogosławieństwo wiary. Jako matka nigdzie nie doświadczyłam tyle bezsilności jak w macierzyństwie. Ani tyle trudu. Słowa Jezusa widzę jako zwrócenie uwagi na pośpiech, niekoniecznie przyrównanie do psa. Coś jak „zaczekaj, wszystko w swoim czasie”. A ta kobieta już jest umęczona czekaniem, wyobrażam sobie, że przy chorym dziecku nie miała za wiele wsparcia, większość osób się od niej odwróciła. Że jej doświadczenie bezsilności przekraczało granice wytrzymałości. Kto wie, może ona spędziła w tym pośpiechu całe życie, może nie ruszył jej ten dialog, bo żyła w zamrożeniu, bo już jej było obojętne, bo dotarła do kresu. I miała takie myśli, że wszystko jest lepsze niż TO. A jednak dzieci to błogosławieństwo. I ona dostrzegła, że to nie dziecko jest trudnością tylko choroba. I może ten tekst jest o akceptacji dziecka i o pragnieniu oddania wszystkiego. Św. Faustyna pisała, że modlitwa w bezsilności ma największą szczerość. Myślę, że to dlatego, że jest odarta ze złudzeń, że tam zostaje juz tylko pragnienie serca i Bóg. Ze bezsilność to trudna droga do spotkania. Nieprzyjemna. Ale jednak ma moc uzdrowienia.
Bardzo ciekawa myśl… dziękuję!